sobota, 3 września 2016

Preludium


„Cze­mu ty się, zła godzino,
 z niepot­rzeb­nym mie­szasz lękiem?
 Jes­teś – a więc mu­sisz minąć. 
Mi­niesz – a więc to jest piękne”.
— W. Szymborska


Puer Timore nie wierzył własnym uszom, a warto wspomnieć, że wcześniej ufał im bezgranicznie. Brunet stał jak wrośnięty, sztywno trzymając wyprostowane ręce wzdłuż tułowia. Anioł Ciemności uchodził za człowieka pozbawionego jakiegokolwiek poczucia humoru, jednak w tamtej chwili z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu. Nerwowego, ale jednak śmiechu. Sytuacja była tak absurdalna, że aż śmieszna i tragiczna jednocześnie. Mężczyzna nie wiedział, jak mógłby zareagować, więc tylko wpatrywał się pusto w przestrzeń — z nadzieją, że brat nie zechce ukrócić go o głowę.
Starszy Timore, Ingen, zachowywał się zupełnie inaczej. Krążył i krążył po całej komnacie, próbując nie dać się porwać furii. Oblizywał fanatycznie spierzchnięte usta. Jego błękitne oczy aż pociemniały z nadmiaru emocji.
— Koniec świata, koniec świata — powtarzał uparcie Ingen, podśmiewając się kpiąco. — Jeszcze te bachory. Nie będę bawić się w niańkę. Po moim trupie. Tak nisko jeszcze nie upadłem.
— Nie dramatyzuj — mruknął nieśmiało Puer, choć nie wierzył we własne słowa.  To on zawsze był irytująco pesymistyczny i widział wszystko w czarnych barwach. — Może nie będzie tak źle. Ty udobruchasz Vivere, a ja Montero. Ugryziemy to z dwóch stron. Sprawdzimy, kto ma większe szanse… Dobrze, już się zamykam.
Starszy Timore obarczył brata groźnym wyrazem twarzy, a jego krzaczaste brwi brały w tym czynny udział. Przez chwilę pragnął zacisnąć swoją wielką, żylastą łapę na szyi towarzysza. Bez żadnych zahamowań. Więzy krwi nie grały roli.
— Nie dramatyzuj? Nie dramatyzuj?! — wykrzyczał Ingen z niedowierzaniem. Skorzystał ze swojej przewagi w postaci zaskoczenia i złapał zdezorientowanego za kołnierz. Porcelanowa cera Puera wydawała się jeszcze bledsza. Młodszy Timore skulił się nie tyle ze strachu co wstydu. — Wszyscy zginiemy!